Forum www.fantasytales.fora.pl Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Moje indywidualne dzieło, czyli Brama Gniewu wg. mnie. Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Soleron
Szeregowy



Dołączył: 28 Sie 2009
Posty: 905 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 1/3
Skąd: Miasto know-how
Płeć: Mężczyzna

PostWysłany: Sob 18:18, 24 Paź 2009 Powrót do góry

To co tutaj wam osobiście ukazałem jest zlepkiem kilku moich postów z powieści i resztę pozostawiłem swojej inwencji twórczej... może kiedyś udostępnię resztę ów powieści... może gdy ją skończę.

Brama Gniewu:
Początek

„I stało się tak, jak się stać miało…
bogowie na niebie panują,
królowie na ziemi urzędują.
Brama Gniewu otwarta została,
Ciemność, śmierć i hańba w krainie śmiertelnych zapanowała.”







Dawno, dawno temu gdy po świecie chodzili pierwotni bogowie chaos zbudził się tworząc ciemność, zło i nieograniczoną żądzę mordu i gniew, którego nie można było sobie wyobrazić. Z tego Chaosu powstały Istoty Furii zwane przez dzisiejsze ludy demonami. Wielcy bogowie nie mogli znieść istnienia takiego zła i utworzyli odrębną sferę w której Furia miała zostać zamknięta. Zepchnęli Istoty do ów sfery zwanej Doghmar i zapieczętowali wejście do niej potężną Bramą chronioną boskimi mocami i Legionem Światłych. Niestety wszystek zła nie dało się zepchnąć do Doghmaru... namiastek Gniewu zmącił dusze śmiertelnych istot, wypaczając ich i ucząc ich grzechu. Bogowie zauważyli to jednakże nie mogli nic począć. Podobno kiedyś Brama zostanie otwarta, a Furia wyjdzie z Doghmaru i nic nie będzie wstanie jej powstrzymać... nic prócz Shueldinów.... Naznaczonych Światłem, którzy zbudzą się gdy nadchodzić będzie Czas.

Wprowadzenie:
Dwadzieścia pięć lat przed rozpoczęciem akcji wybuchła potężna wojna między ludźmi, a rasami starszymi czyli tzw. potocznie „nieludźmi”. Wojna ta była straszna i zniszczyła niemalże wszystkie rasy starsze (tj. elfy, gnomy i krasnoludy) mimo ich potęgi. Z biegiem lat został utworzony traktat, zwany traktatem pokoju w Imperium Doimarskim rządzonym przez kolegium kapłańskie. Traktat ten głosił, że każda istota przynależąca do ras starszych może zamieszkać i żyć bez obaw o swoje życie w Imperium. Jednakże Kolegium Kapłańskie przeczuwało ewentualne powstanie narodu ludzkiego przeciw rasom starszym, więc utworzono w tajemnicy fortecę zwaną Srebrną Fortecą, wykonaną z najpotężniejszych znanych starszym rasom metali, oraz wykopali długi tunel prowadzący z fortecy do rozległej kotliny. Elfi Magowie Ziemi wspólnie utworzyli potężną kopułę z domadrytu, najtwardszego kryształu, nad całą kotliną robiąc jedynie drobne luki w kopule aby została zachowana cyrkulacja powietrza. Jednakże magowie postanowili jeszcze bardziej wzmocnić obronę kotliny tworząc podziemną drugą połówkę kopuły i zamieniając okoliczne góry w gładkie góry z czystego domadrytu. Forteca ta pozostała niezdobyta… ale na jak długo?


Rozdział 1.
Doimar.


Doimar, Stolica Wiary. Dzień 178, godzina 17:35 czasu Imperialnego.

Dzień był zaiste piękny, słońce grzało, ptaki śpiewały… nawet szum złotych liści drzewa beozar wydawał się przyjazny. Przy karczmie siedziała dziewczyna, elfka, ubrana w śnieżnobiałą suknię. Miała ona lśniące długie aż po ramiona brązowe włosy, a na szyi nosiła piękny złoty medalion w środku którego były dwie ręce wzniesione ku górze, a między nimi lekko świecący własnym światłem diament zwany deanksyndrytem. Na jej nogach spoczywała drewniana delikatnie zdobiona lutnia wykonana z drewna wiśniowego, a zaś u boku o karczmę oparty był biały kostur, na którego szczycie umieszczony był magiczny kryształ o właściwościach potężniejszych niż deanksandryt, otóż był to kamień używany wyłącznie przez kapłanów i kapłanek Mozaha, boga światła i mocy kapłańskich, oraz słońca. Dziewczyna ta nazywała się Vanelia Shinduel, była ona kapłanką ów boga Mozaha. Wierzyła w niego szczerze. Dziewczyna z radością obserwowała baraszkujące przy marmurowej fontannie dzieci.
Kapłanka wzięła lutnię i poczęła grać na niej i śpiewać radosne serenady. Wszyscy zamarli w bezruchu aby posłuchać anielskiego głosu kapłanki. Wielu mężczyzn w tajemnicy podkochiwało się w Vanelii, co odważniejsi to próbowali flirtować, na co Vanelia zwykła się śmiać i upominać kochasiów, że jest kapłanką, więc nie może wchodzić w żadne głębsze niż przyjaźń stosunki damsko-męskie. Vanelia śpiewała w starszej mowie… mowie elfów, którą mimo iż nie znali ludzie, rozumieli o czym śpiewa, albowiem taka działa magia elfów. Gdy zakończyła pieśń spotkały ją gromkie oklaski. Kapłanka wprost nie potrafiła się nie uśmiechnąć w tej sytuacji.
- Cała przyjemność po mojej stronie, kochani.- powiedziała melodyjnym głosem i lekko się ukłoniła.- Pochylcie głowy na błogosławieństwo Mozaha.-
Uczynili tak jak powiedziała kapłanka. Vanelia pobłogosławiła wszystkich w starszej mowie wykonując gest błogosławieństwa. Wszyscy po ów błogosławieństwie poczuli się raźniej i pełni energii.

* * *

Doimar to zaprawdę piękne białe miasto zbudowane podług elfiego stylu z białego marmuru. Delikatne zdobienia pięknie łączyły się z obrastającymi budynki winoroślami. Co kawałek rosło piękne drzewo o złotych barwach liści i stały piękne fontanny przedstawiające wielkie bóstwa. Największą z fontann była Fontanna Mozaha stojąca przed jego Świętą Katedrą Istot Boskich pod wezwaniem Najjaśniejszego z Bogów Mozaha Srebrnookiego. Miasto olśniewało swoim majestatem i potęgą, oraz kunsztem. Stolica wiary na całym świecie. Dzisiejszy dzień zapowiadał się znakomicie. Kapłanka kroczyła dumnym krokiem w stronę Katedry z lutnią przewieszoną przez ramię i kosturem w dłoni.
Szła żwawo, niejednokrotnie ktoś witał ją, bądź prosił o błogosławieństwo, albowiem obowiązek każdego kapłana jest to aby udzielić każdemu kto chce błogosławieństwo. W końcu Vanelia doszła do Świętej Katedry. Górowała ona nad miastem, na jej monumentalnych wieżach umieszczone były potężne dzwony, które słychać było nawet kilka kilometrów poza miastem. Sama katedra była wykonana z tego samego kamienia co reszta miasta, lecz była o wiele bardziej zdobiona. U jej wysokiej bramy stało ośmiu strażników, każda para należała do innej rasy, czyli dwóch elfów, dwóch ludzi, dwóch krasnoludów i wreszcie tych najmniejszych... dwóch gnomów. Gnomy są zbliżone budową do krasnoluda, lecz o połowę od nich mniejsze, ale obdarzone niezwykłą inteligencją... otóż dzięki tej inteligencji można spotkać wśród magów dużo gnomów. Gdy Vanelia zbliżyła się do bramy, strażnicy stanęli na baczność i dwie pierwsze pary osób otworzyły bramę. Kapłanka skinęła głową i obdarzyła ich ciepłym uśmiechem, po czym weszła do Katedry.
W środku katedra przedstawiała się nieco inaczej... była w ciepłych kolorach złota, delikatnego różu i beżu... wyjątkiem była wykonana z białego marmuru, zdobiona srebrem i złotem potężna figura Mozaha stojąca na ołtarzu. Stał on na wielkim rydwanie z zaprzęgniętymi złotoskrzydłymi czterema pegazami. Sam Mozah w jednej ręce trzymał lejce, a w drugiej gwiazdę mającą przedstawiać światło. Wokoło także było sporo roślin, na ścianach obrazy bóstw oraz wizję stworzenia i przepowiednię Końca, czyli legendarną Bramę. Vanelia jakoś nie wierzyła w legendę o Bramie... wręcz nie zauważała zła, mimo iż była wyszkolona przeciw niemu [zaklęcia ofensywne].
Ołtarz otaczało dwadzieścia sześć kapłanek... po środku stała najstarsza z nich. Adena, arcykapłanka Mozaha. Była ona krasnoludem, z bujnymi, aczkolwiek siwymi włosami... jej twarz poorana była starczymi zmarszczkami, a niebieskie oczy wyrażały głęboką wiarę, niesłychaną mądrość i wytrwałość... oraz otaczała ją wręcz namacalna aura nieugiętości i siły, oraz swoistego królewskiego majestatu. Kapłanki oddawały się modlitwie. Vanelia westchnęła cicho, odłożyła lutnię i kostur na ławkę. Podeszła do ołtarza i dołączyła do wspólnej medytacji. Adena zgromiła ją wzrokiem, nie przerywając modłów.
- To będzie długi dzień jak Adena się do mnie dobierze- powiedziała w myślach Vanelia, westchnęła niezauważalnie i dołączyła do modlitwy.

Gdy medytacja się zakończyła Adena gestem nakazała Vanelii pójść za sobą... weszli do gabinetu Arcykapłanki. Adena odwróciła się w stronę dziewczyny, która wydawała się nagle przy niej bardzo mała.
- Co ty sobie u licha wyobrażasz?! Znowu poszłaś do tej karczmy?!- wrzeszczała- Znasz nasze zasady i powinnaś je przestrzegać! Zapamiętaj... Dyscyplina!-
- Ale pani...- zaczęła się tłumaczyć elfka- ja przestrzegam tych zasad właśnie, a pieśń i gra na lutni to jest mój własny sposób wysławiania bogów, a i dzięki temu inni mocniej wierzą... posłuchaj chociaż raz jak śpiewają razem ze mną, jak się radują... spójrz wyznawcom w oczy, a ujrzysz wiarę.-
- A u mężczyzn pożądanie... widziałam cię kilkakrotnie... patrzą się tylko na twój biust i tyłek... nie jeden pewno chciałby z tobą współżyć... obudź się wreszcie! Na jakim ty świecie żyjesz? Mężczyźni są przejrzyści jak ta woda z fontanny.- pouczała Adena, jej mina była już bardziej wyrozumiała.
- A Mozah? Mimo iż jest bogiem też i jest mężczyzną, ale okrytym tajemnicą... nikt nie potrafi przejrzeć do końca Mozaha, nawet czytając Święte Księgi Światła pisane przez proroków i natchnionych Mozahem.-
- Bogowie to co innego, w nich nie zagościło zło... tylko w nas... śmiertelnych. Ale koniec tych refleksji... trzeba cię nauczyć pokory mimo wszystko. Od jutra masz zakaz wychodzenia z świątyni, a lutnię zabieram. Będziesz wyprawiała mszę według Świętych Ksiąg Światła, oraz pracowała w naszym ogrodzie po mszach do odwołania, a teraz wracaj do swojego pokoju i się prześpij nieco.-
- Niechaj się stanie wola twoja Adeno- zmarkotniała, wzięła swój kostur, a lutnię zostawiła. Nie można było się sprzeciwić woli Arcykapłanki, albowiem był to grzech i za to można było zostać nieodwołalnie wydalonym z zakonu. Poszła do swojego pokoju ze spuszczoną głową.

Vanelia usiadła na swoim łóżku i ukryła twarz w dłoniach... lutnia była jej cennym i ukochanym instrumentem... dostała ją od babci, która też grała na tym instrumencie, ale i nie miała ochoty zbyt długo rozpamiętywać tego. Wzięła się w garść i przystąpiła do modlitwy. Nie zamierzała iść jeszcze spać. Poszła do ogrodu i rozpoczęła prace w sadzie. Jest jedna rzecz którą Adena nie może jej odebrać, jedynego instrumentu jakim był głos. Więc zaczęła śpiewać stare psalmy do bogów urodzaju i pór roku, co urozmaicało jej zajęcie i przy okazji mogła przebłagać bogów o dobre plony, o ile będą raczyli ją wysłuchać, co nie zawsze się zdarza.

Adena słyszała pieśni Vanelii, wyszła na dwór ze swojego gabinetu, który miał także bezpośrednio wyjście na ogrody i śmiała się w duchu...
-Uparta dziewczyna, jak by jej odebrać lutnię, to będzie śpiewać i na dodatek jeszcze głośniej, jakby na złość, ale zbyt poczciwe serce dziewucha ma... dobrze, że chociaż psalmy odśpiewuje- pomyślała Adena i bacznie obserwowała poczynania młodej kapłanki.
W końcu nadszedł wieczór... Vanelia ziewnęła głośno, była wyczerpana... gardło ją bolało, a na dodatek ręce piekły niemiłosiernie. Odłożyła plony do spichlerza i poszła spać do swojego pokoju.
Gdy już tam doszła, klęknęła przy ołtarzyku i medytowała przez godzinę... medytację ów zakończyła modlitwą wieczorną, pokłoniła się przed ołtarzykiem i poszła przygotować sobie kąpiel. Gorąca woda rozluźniła jej mięśnie i złagodziła ból. Gdy skończyła wszystkie te czynności związane z higieną, przebrała się w koszulę nocną i położyła się na łóżku... Chwilkę później zasnęła głęboko.

Rozdział 2
Sheamez.

Na północ od miasta Doimar znajdowało się inne równie duże miasto zwane Sheamez. Miasto to było o wiele mniej jednolite niż Doimar. Kapitan Deanos Maelakh wyglądał przez okno swego domu. Był wieczór. Ruch na ulicy był już słaby. Za godzinę bramy zostaną zamknięte. Deanos był elfem jak duża część ludności tego miasta. Jak na elfa był bardzo dobrze zbudowany, lekko zarysowane rysy twarzy, brązowe oczy i włosy barwy ciemnego złota. Miał ponure podejście do życia, rzadko kiedy śmiał się. Był typem ponuraka, ale na służbie był surowym dowódcą i dość bezwzględnym. Mimo to miał przyjaciół. Krasnoluda Baruha Czarnobrodego i ludzką kobietę Elvae Białą Strzałę. Razem walczyli w niejednej bitwie i zawsze starali się wspierać. Akurat byli w jego pokoju w tym czasie.
- Coś się ciekawego dzieje Dean?- spytał basowym głosem krasnolud.
- To co zwykle, ludzie wracają do swoich domów po ciężkim dniu pracy… nic ciekawego raczej się nie zdarzy… przynajmniej nie dziś.- odparł Deanos obojętnym głosem.
- Nie mów hop, póki nie przeskoczysz, jak mówi nasze krasnoludzkie powiedzenie. Jeszcze cały wieczór i noc przed nami.- rzekł Baruh śmiejąc się donośnie.
- Dean, z tobą jest coraz gorzej… wyglądasz na takiego, jakby cię wszystko nie obchodziło… nawet twoja przyszłość.- skomentowała Elvae.
- Elvae, co ty w ogóle wiesz o mnie i o moich uczuciach?- spytał Deanos chłodno, milczała.- Właśnie… niewiele. Świat schodzi na psy… dawne Imperia starszych ras poupadały i teraz my zmuszeni jesteśmy żyć razem z ludźmi… tymi którzy wybili większość naszego narodu… nie zdziwię się jeśli twój ród obróci się znowu przeciwko nam Elvae.-
- Ech, ty znowu swoje… ile razy mam ci powtarzać… po pierwsze nie mój ród, bo jestem wierna traktatowi i mam wysokie odznaczenia w zasłudze u Imperium Doimarskim i walczyłabym do końca jeśli wybuchłaby rebelia, co nie przeczę jest możliwe, ale do cholery jasnej czy musisz być znowu tak ponury? Zabezpieczyliście się przecież na wypadek rebelii tworząc waszą słynną Srebrną Fortecę i wasze narody mogą się ewakuować do niej, a my… żołnierze nie dopuścimy by ta twierdza upadła i wasze narody przetrwały… . Szczerze oddałabym życie za tą sprawę, albowiem jesteście tego warci i chociaż zbrodnia nie może być wymazana to przynajmniej pomożemy my, ludzie wierni traktatowi, aby wasze rasy przetrwały jeszcze tysiące lat.-
Deanos odwrócił się w stronę Elvae i skłonił głowę w ramach podzięki za jej słowa. Na zewnątrz nie było już nikogo… wszyscy cywile byli w swoich domach, jedynie co jakiś czas przez ulice kroczył oddział straży miejskiej.
Po jakimś czasie słychać było dźwięk potężnych trąb sygnalizujący zamknięcie bram. Tradycyjnie zaczynano od południowej, a kończono na północnej. Elf usiadł obok przyjaciół na krześle i wyjął swoją długą półszablę elficką półtoraręczną i począł ją skrupulatnie czyścić. Krasnolud spał głęboko na jego łóżku chrapiąc przy tym niebywale głośno. Elvae nuciła sobie i dostrajała łuk.

* * *

W tym samym czasie w Srebrnej Fortecy… kotlina Nelvadar.
- Hmm, ummm, co by tu jeszcze? Aha! Cholera jasna!- wrzasnął gnomi mag Zadrin… pracował jak zawsze przy swoich wynalazkach, tym razem budował robota bojowego. Pech chciał, że właśnie przed chwilą spalił układy sterujące.- No to cały dzień roboty szlag trafił! Argh!-
Wściekły gnom cisnął kluczem o pancerz robota.
- Aaaaua!!! Ja zaraz… grrrr…- wrzasnął gnom, ponieważ ów klucz odbił się trafiając Zadrin w czoło.- Tylko spokojnie… tylko spokojnie Zadrinie… uh.-
Zszedł z podestu i wyszedł ze swojego warsztatu pocierając ciągle ręką w miejscu uderzenia. Zadrin mieszkał w sporym domu, przy którym znajdowała się jego wielki warsztat. Zadrin jako taki to dość wybuchowy gnom, lecz uwielbiający pracę w spokoju i ciszy i skupieniu. Inżynieria to jego jedna z najbardziej ulubionych profesji, poza magią i alchemią, jak na gnoma potrafi być czasami dość niecierpliwy i jest… co nie można ukryć, zrzędą.
- Ta cała cholerna kopuła księżyc przesłania, a nawet przez nią nie można wykopalisk wydobywczych prowadzić… co za idiota wymyślił ten cały plan bariery krystalicznej.- zrzędził Zadrin, mimo iż w mieście był tłok to i tak nikt nie zwracał na niego uwagi… wszyscy się przyzwyczaili, że mają dość… uporczywego sąsiada. Gnom poszedł na targ, ujrzał stragan z owocami, podszedł do niego. Sprzedawca ludzkiego pochodzenia wydawał się nie być zadowolony z przybycia tego gnoma.
- Jabłko poproszę, tylko szybko.- rzekł Zadrin, mężczyzna sięgnął po jedno z jabłek, gnom zaledwie dotknął ów jabłko i w jego oczach natychmiast pojawiło się zirytowanie.- Co ty mi tu podsuwasz? Chcesz, żeby mi się na tym jabłku zęby połamały? Daj jakieś miększe i rumiane jabłko.-
Sprzedawca westchnął ciężko i poszukał odpowiedniego jabłka… po chwili znalazł.
- No, myślałem, że w życiu się nie doczekam… masz trzy srebrne monety i reszty nie trzeba.- rzekł gnom i poszedł do parku. Usiadł ciężko na ławce i począł konsumować jabłko.
- Hmm, a może by tak dobudować działo antymaterii do robota? Nie, nie to niemożliwe… antymateria przecież ciężka jest do uzyskania…. Może małe działo plazmowe… o tak… to już lepsze. Trzeba będzie także zbudować nowy układ sterowania… bez tego to nikt nie ruszy tej piekielnej maszyny.- pomyślał gnom.
Roboty jakie tworzył Zadrin nie były zdalnie sterowane… niektóre obdarzał sztuczną inteligencją, a niektóre były mechanozbrojami, do których mógł wejść przedstawiciel każdej rasy i siać spustoszenie wśród wrogów za pomocą dział bliskiego i średniego zasięgu, oraz brutalnej siły maszyny. Wszystkie jego roboty szły do arsenału Srebrnej Fortecy, lecz niestety nie było ich zbyt wiele… zaledwie dwadzieścia robotów i tyleż samo mechanozbroi.
Wrócił z powrotem do swojego warsztatu i znów zabrał się za konstruowanie kolejnej mechanozbroi.

Rozdział 3
Objawienie

Vanelia się gdy jeszcze na zewnątrz było ciemno. Miała ciężką noc. Śniły się jej koszmary, których spamiętać nie mogła, ale czuła, że mają coś ważnego do „powiedzenia”. To wrażenie utrzymywało się jeszcze przez chwile, a potem znikło. Usiadła na łóżku i poczęła czesać swym grzebieniem dość zmierzwione włosy. Gdy doprowadziła je wreszcie do porządku poszła do swojej łazienki i obmyła twarz, oraz przebrała się w szatę poranną. Gdy skończyła się ubierać podeszła do małego ołtarzyka stojącego naprzeciw jej lóżka i oddała się porannej medytacji modlitewnej, podczas niej całkowicie odprężyła się i zapomniała o troskach minionych dni… doprowadziła się do stanu harmonii duchowej, co pozwalało jej z nowym zapałem rozpocząć dzień kolejny.
Po kilku minutach medytacji pokłoniła się przed ołtarzykiem, wypiła z pucharu ceremonialnego łyk poświęconego wina kończąc tym samym medytację. Sięgnęła po kostur i wyszła ze swojego pokoju. Dumnym krokiem kroczyła w stronę Ołtarza Głównego zamieszczonego w Katedrze. Uwielbiała tamto miejsce, zawsze jest tam cicho, a można wyczuć wręcz obecność Mozaha i poczuć jego błogosławione tchnienie. Vanelia jest typem prawie, że fanatyczki, ale nie do końca, albowiem jej wiara ją nie zaślepia, lecz na swój sposób ułatwia życie i uczy jej miłosierdzia i dobra. Czuła teraz spokój, głęboki spokój.
Kilka chwil później, po przejściu przez długie i kręte korytarze i ogrody świątynne doszła w końcu do Katedry. Do świtu pozostała jeszcze godzina. Weszła do świątyni i podeszła do ołtarza. Teraz wielka święta figura Mozaha wydawała się mniej majestatyczna, aczkolwiek bardziej przyjazna, bliska, miłosierna, łaskawa. Padła na kolana przed ołtarzem i poczęła się modlić. Czuła, że ktoś ją obserwuje… spojrzała ukradkiem na posąg… twarz Mozaha sprawiała właśnie takie wrażenie… lecz nie poruszyła się. Opuściła wzrok kontynuując ciągle modlitwy, jednakże ów uczucie nie znikło. Zaczęła się czuć nieswojo i coraz to częściej spoglądała ukradkiem na twarz Mozaha. Gdy to uczucie wydawało się wręcz nie do zniesienia skierowała swoją twarz w stronę posągu. Twarz ów figury skierowana była na Vanelię.
- Vanelio, nie lękaj się… twa wiara jest szczera i prawdziwa, prawdziwsza niż większości z was kapłanek. Nie lękaj się mnie.- w jej głowie rozbrzmiewał głos, potężny i basowy… wydawał się jakby jasny… czysty… wyższy niż sklepienie niebieskie, a głębszy niż największa głębia oceanu. Usta Mozaha nie poruszały się, lecz mimika stała się bardzo łagodna i przyjazna. Kapłanka od razu porzuciła strach.- Vanelio, bądź błogosławiona i niechaj twe serce zawsze będzie takie czyste. Przybyłem aby cię ostrzec, że niebawem może stać się coś złego, naprawdę złego i chciałbym abyś powiadomiła o tym kapłanki… skieruj się w pierw do Adeny, uwierzy ci, albowiem ona mimo iż surowa ma czyste serce jak i wiarę i otwartą na to… nie ukrywaj przed nią niczego… opowiedz jej o tym iż ujrzałaś mnie i powiadom ją aby była gotowa i ty też ma być, albowiem zostaniesz wywyższona, życie twe zmieni się i podążysz nową ścieżką walcząc w me imię… przed Tobą czyha zadanie, którego żaden śmiertelny nie chciałby się podjąć. Przepowiednia się spełnia. A teraz wstań Vanelio i idź. Bądź błogosławiona, córko świtu.-
- Niechaj się stanie wola twoja panie mój, walczyć w twe imię będę i chronić innych w twe imię będę, pójdę z wiarą i słowem twoim, wiadomość przekażę z pokorą, bo jam jest twoja służebnica i tobie przysięgam wierność.- rzekła Vanelia w uniesieniu duchowym… nigdy wcześniej tak nie mówiła, a mówiła z majestatem i godnością, oraz uniżeniem, by ukazać iż prawdę mówi.
- Idź dziecko moje, czyń to co słuszne i zrób co jam ci nakazał.- odparł głos Mozaha poczym uczucie boskiej obecności znikło. Vanelia pokłoniła się nisko przed ołtarzem i wyruszyła żwawym krokiem w stronę pokoju Adeny.
Po chwili dotarła do komnaty Arcykapłanki. Zapukała i nie czekając na pozwolenie weszła. Zastała zaskoczoną Adenę już w kompletnym stroju kapłańskim klęczącą przed ołtarzykiem modlitewnym.
- Co ty na…?- spytała kapłanka lecz Vanelia natychmiast jej przerwała.
- Adeno, wybacz, że przeszkadzam, ale mam coś istotnego do powiedzenia. Tylko, proszę cię, pozwól mi mówić… to dość skomplikowane.- rzekła Vanelia, w jej oczach płonęła wiara i zdesperowanie.
- Mów zatem.- przyzwoliła Arcykapłanka nadal zaskoczona
- Jak mówiłam to dość skomplikowane…- i zaczęła relacjonować jej wydarzenie z przed chwili nie pomijając ani jednego słowa wypowiedzianego przez Mozaha.
- …Ale czy mówił na co mamy być gotowe?
- Nie, Adeno… nic o tym nie mówił… musimy być gotowe na wszystko… dosłownie na wszystko, matko.- odparła Vanelia.

Rozdział 4
Ogień i krew.

Trókja przyjaciół była głęboko pogrążona w błogiej otchłani snu. Nagle z niego obudził głośny huk.
- Co do cholery jasnej?- warknął Baruh i podbiegł do okna.- No moje państwo mamy tu niezły burdel… zaiste szambo jakiego gorszego być nie mogło.-
- Mów wreszcie do rzeczy, co się dzieje?- ponagliła Elvae.
- Brama zachodnia padła…. Cała w trocinach.- odparł krasnolud mocno zaniepokojony. Deanos podszedł do okna i wytężył wzrok.
- Demony… cała armia demonów… cerbery idą na przedzie a za nimi czarne gorgony poganiane przez Tyrenodrów… piekielnych wojowników… i bestie, których nazwy nie znam, ale nie chciałbym się z nimi zetrzeć w walce. Strażnicy na murach martwi.- rzekł Deanos i po chwili z daleka usłyszeć można było róg alarmowy z ratusza. Nie czekając ani chwili dłużej wszyscy sięgnęli po zbroje i broń. Krasnolud chwycił swój potężny topór.
- Czas skopać dupska skurczybykom nim nas wszystkich wyrżną… Shelegah buaz rag!- ryknął ochoczo i wybiegł z hukiem z pokoju, Elvae i Deanos westchnęli głośno i pobiegli za towarzyszem.
Po chwili znaleźli się na samym środku ulicy. Demony maszerowały bardzo powoli… chciały oporu... bitwy, walka z trzema osobami była im w niesmak więc czekali aż przybędzie reszta. Deanos zatrąbił w swój róg bojowy. Kilka minut później nadbiegł cały oddział wojowników i łuczników gotowych do bitwy. Łącznie cały oddział był uzbrojony w stu dwudziestu chłopa… sześćdziesięciu łuczników i czterdziestu wojowników, oraz dwudziestu przy pięciu ciężkich falkonetach [rodzaj armaty]. Deanos rozkazał uformować falangę. Wykonali rozkaz bez szemrania. Gdy już byli gotowi padł rozkaz salwy strzał i salwy z dział. Padła pierwsza linia cerberów. Demony poczęły nagle szarżować. Kapitan rozkazał zewrzeć ciaśniej szyk i wystawić włócznie. Kolejna salwa… tym razem podwójna i kolejna salwa z baterii dział. Padło ponad czterdziestu demonów. Reszta biegła jakby nigdy nic. Wkrótce mieli się zetrzeć w bitwie…
Demony szarżowały z impetem niczym stado rozwścieczonych bawołów na czyhające lwy w pobliżu. Do starcia doszło po minucie. Pierwsza linia wojowników upadła pod straszliwym uderzeniem wroga. Bitwa rozgorzała na dobre… nieprzerwana fala demonów parła na przód. Falanga dzielnych wojowników odpierała z całych swoich sił wrogą armię. Co jakiś czas słychać było huk ostrzału armatniego z kartaczy. Demony pod względem fizycznym nie różnili się od ludzi… pomijając wygląd, ale zabić je można było w tradycyjny sposób tylko że o wiele trudniej, a poza tym demony posiadały magię. Falanga jak na razie skutkowała, ale czy na długo? Elvae strzelała z łuku sprawniej niż niejeden zawodowy elfi łucznik. Baruh ciął swym toporem każdego demona, który tylko mu się nawinął śmiejąc się przy tym głośno. Krasnolud ten uwielbiał walkę… podczas bitwy czuł się jak w domu… . Jedynie Deanos wydawał się no może nie obojętny, ale niezbyt przejęty całą tą sytuacją… widział wiele bitew, był światkiem wielkiej rzezi… po tym ostatnim już żadne zło, żadna walka nie wydawała mu się równie przerażająca, wstrząsająca. Walczył sprawnie, cięcie za cięciem, piruety i inne taktyczne akrobacje, byle tylko zmylić przeciwnika i zadać śmiertelny cios. Elvae wkładała w bitwę całą swoją wściekłość… nienawidziła bestii ciemności, jak i niekiedy swego ludu za właśnie tą samolubność… nie czuła się człowiekiem… bardziej czuła się jakby należała do starszych ras właśnie ze względu na to iż walczyła w ich imię, w imię wolności nieludzi i wielkiego pokoju międzyrasowego. Strzała za strzałą wylatywała spod jej palców z precyzją trafiając wroga w najczulsze punkty. Demony nie dawały za wygraną, wszystkim wydawało się, że ta bitwa nigdy się nie skończy, albo dopiero wtedy gdy zginą. Po godzinie bitwy wszyscy odczuwali zmęczenie mimo wprawy w boju. Zaczęli ginąć ludzie… Deanos w końcu dał rozkaz do odwrotu, łucznikom kazał ostrzeliwać wrogów w czasie tego taktycznego posunięcia… ludzie już dawno pouciekali do fortecy wewnętrznej. Właśnie tam teraz udawał się oddział Deanosa. I tak wielu padło nim tam dotarli.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Soleron dnia Sob 18:24, 24 Paź 2009, w całości zmieniany 2 razy
Zobacz profil autora
Zielona
Niehonorowy biorca krwi



Dołączył: 29 Lip 2009
Posty: 500 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Z domu.

PostWysłany: Sob 21:46, 24 Paź 2009 Powrót do góry

Całkiem ciekawe. Parę błędów interpunkcyjnych, powtórzeń i literówek, ale po za tym jest dobrze. Wydaje mi się, że twoją najmocniejszą stroną jest opisywanie scen batalistycznych, trzymaj się tego. Może niektórych nudzą takie teksty, ale z przykrością muszę przyznać, że mi się podobało. A co do tego falkonetu, chyba nie doceniasz inteligencji osób wchodzących na to forum.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)